Czas się zastanowić. Pomyśleć.
Dlaczego?
Coś ze mną nie tak. Kolejny raz jestem pod wrażeniem kogoś kto jest wiele, wiele poziomów nade mną. Kogoś kogo podziwiam, kto mi imponuje, jest inspiracją w niektórych sprawach. Jednocześnie ten ktoś daje mi poczuć że nie jestem tą nudną, cichą dziewczyną, jak w ogólniaku... pokazuje jak brać z życia, jak próbować, jak robić to na co się ma ochotę, jak dobrze o sobie myśleć. I jednocześnie ta osoba nigdy nie będzie tym kim by mogła być.
A ja? Może już nawet jest tu gdzieś zazdrość, nie powinnam tak myśleć, nie powinnam czekać, czuć tych motylków w brzuchu, słuchać poddenerwowana muzyki, nie powinnam. Mogę brać biernie, ale nie mogę oczekiwać. Tego że jak mi będzie źle to będzie przy mnie, tego że w ogóle cokolwiek dla mnie zrobi. Nooo tak, ale ty byś chciała żeby on chciał czegoś od ciebie. A to właśnie tak nie działa, ty nie masz opanowanej tej niezależności jaką ma on. I tak robi z tobą co chce. I tak zrobisz o co cię tylko poprosi. I tak wstaniesz wcześniej zrobić śniadanie, i tak będziesz robić herbatę, itede. I tak. Choć jesteś tak świadoma co robisz źle, robisz to ciągle od nowa.
----
Dlaczego denerwują mnie dźwięki koncertu które słyszę przez okno? Dlaczego jestem zła? Bo chciałabym tam być. To dlaczego nie jesteś? Mogłabyś być. Na koncertach, na medikaliach, gdziekolwiek. Jest tyle imprez. Bo się źle czujesz? Przecież już ci prawie przeszło. Bo chcesz zwrócić uwagę jak ci jest źle?
Matko, czy ja naprawdę taka jestem?!
Bo nie poszło zaliczenie przez głupi zbieg okoliczności? Bo Kasia jak wraca Wojtek ją wita i przytula i całuje, a Ty nie masz nawet komu powiedzieć tego co piszesz? Bo sama jesteś? A dlaczego? Ano właśnie.
Chcę ciągle czegoś i nie wiem czego. Oczekuję od ludzi tego czego nie mam prawa od nich oczekiwać, i robię sobie nadzieje które są nie do spełnienia, o czym sama wiem.
Najgorsze jest to, że wszystko to wiem, że tak jasno to widzę, co jest źle. I nie potrafię nic z tym zrobić, tak powiedzieć sobie - od teraz jest inaczej. Jest dobrze i czujesz się dobrze z tym jak jest. Ale tak nie umiem. Z czego to wynika? Z tego co było? Z tego że kiedyś prawie wszystko co robiłam było dla kogoś? A teraz i tak wszystko naginam żeby robić to dla kogoś. Dobre wyniki na studiach - dla rodziców. To żeby innym nie przeszkadzać, to żeby komuś przykro nie było.
A chyba tak naprawdę nie zdaję sobie sprawy czego chcę. Nie wiem jakich zasad się trzymać. Co jest na pierwszym miejscu, zawsze gdzieś jakieś pokusy, zawsze to albo tamto, a kiedyś było inaczej. Kiedyś potrafiłam uczyć się dzień w dzień do późna, "bo to medycyna". A teraz? Phi. Jakoś to będzie. A gdzie cele, gdzie marzenia? Przyjemności ważniejsze? Ale to mi nic nie daje! To przeminie, a ja znów sama zostanę, z niezreperowanym poczuciem własnej wartości. Bo tego się nie da zbudować na kimś, tylko na sobie. Wiem, ale co z tego, skoro się nie stosuję.
Ja potrzebuję takich rzeczy "tylko moich". Czegoś czego nikt inny nie ma, czegoś co mi da poczcie bycia wyjątkowym, poczucie że co by się nie stało to ja mam jeszcze "to", jeszcze jest coś co nadaje sens, co może być odskocznią, coś co mi pozwoli nie być zależną od nikogo, zupełnie nikogo! Jak koncert Kultu. Chociaż to nie było to do końca, ale uczucie było moje, nikt nigdy nie będzie wiedział jak to było, co czułam, to coś czego się nie da opisać. I to jest to.
Ale tych rzeczy jest tak mało. Nieraz się ich wstydzę, chronię je przed innymi. Różnie to jest. Ale jest ich za mało żeby były przeciwwagą dla głupich nadziei i oczekiwań, dla wszystkich błędów i spraw które poszły za daleko.
I nie nadaję się do bycia z kimś. Chcę za dużo, czuję za dużo, za dużą mam wyobraźnię, i zbyt wiele urojeń których nikt normalny nie spełni. To jest chyba najbardziej konstruktywny wniosek do którego doszłam. Finito.