Komentarze: 0
Pragnienie zapełnienia pustki. Ale co ją zapełni? Nie mogę liczyć na kogoś. Wiosna za oknem, biochemia, U2, sen? Samorealizacja? Ale to ostatni stopień. Akceptacja jest wcześniej... Może właśnie tego mi brakuje. Tylko nie wiem czy ja siebie sama nie, czy inni też... Bo najgorsze to nie umieć opisać swoich emocji. Nie wiedzieć skąd się biorą. Wtedy nie da się z nimi poradzić, bo nie można zmienić przyczyny. Chciałabym lekarstwo na moje emocje. Coś co mi pozwoli je opanować. Kogoś kto porozmawia ze mną. Kogoś kto zrozumie te emocje których ja nie rozumiem.
Widzę poza tym coraz wyraźniej - chcę być niezależna. Od ni-ko-go. A uzależniam się bardzo łatwo. Musiałabym się ograniczyć - a kto lubi się ograniczać? Zbyt dużo myśli w głowie na raz, zbyt dużo gotowych scenariuszy, od razu marzeń jakichś... Wkoło wszyscy zdają się być inni. Czuć w innym wymiarze niż ja, cieszyć się czym innym, czekać na co innego. Albo po prostu mieć szczęście i dostali to czego ja nie mam. Nie mam pretensji - bo może zwyczajnie nie zasługuję. Bo niby za co miałabym być szczęśliwa. Jeszcze na dodatek ten świat... Otacza mnie tak inna forma bycia szczęśliwym (a może nawet nie szczęśliwym, tylko zadowolonym z życia) że moje głupiutkie wyobrażenia wydają się śmieszne, staroświeckie, jakieś takie niedzisiejsze. A siedzi to tak głęboko we mnie, takie moje pragnienia. Niespełnione.
Jak tu wierzyć innym? Piękne słowa, wszystko tak ładnie, tak wspaniale dopóki nie ma problemów. Czekanie, niecierpliwość, uśmiechy, spacery. A potem? Zawód. W sumie to chyba normalne że się usprawiedliwia samego siebie, nawet nieświadomie. Ale to potem tak widać! I po co starać się zadać komuś mniejszy ból, jak potem i tak wszystko wyjdzie na wierzch. Ubierać zwykłe, brudne, banalne rzeczy w psychologiczne aspekty. Po co? Tak to można oszukać kogoś mało rozgarniętego.
Wolałabym usłyszeć to wtedy wprost: nie podobasz mi się, to nie to, no przepraszam, taki jestem, wiesz że ja się nie umiem do niczego zmuszać, że mam swoje zasady i się ich trzymam. A nie: może nie dojrzałem do tego, może ja potrzebuję się wyszumieć, nie nadaję się do związków, itede itepe. I nagle w dwa miesiące dorósł. Z kim tu było coś nie tak? A może było normalnie tylko trzeba normalnie na to spojrzeć?
A może to jest normalne zostawić jedną osobę, naściemniać jej, po czym udowadniać jak to się "nie nadaje do związków" z jej koleżanką?
Tylko że nie umiem "normalnie". W tym akurat co było to już nigdy nie będzie dla mnie normalnie. Bo to burzy moją wiarę w te dobre strony ludzkości. Ba, w moje dobre strony. Choćby starać się z całych sił, ile się da - nie ma to znaczenia. Wszyscy jesteśmy egoistami, tak naprawdę. Opierając się na moim doświadczeniu mogę powiedzieć spokojnie: nie warto się poświęcać, nie warto się angażować, nie warto dawać siebie.