Przecież to tylko ja. Tylko. Trzeba znać swoje miejsce. Nie rozumiem. Nieważne że chcę dobrze. Chyba nie liczy się to co się chce, co się czuje, liczy się to co widać, co się może. A ja nie mogę. Tak sie czuję jakbym nic nie mogła. Skąd to się bierze, przecież kurczę na pewno coś mogę oprócz tego uczenia się. Ale nie, ty nie zrozumiesz. Ty jesteś tylko sobą.
Dlatego właśnie nie chcę nic, nikogo. Za bardzo się z czymś wiążę, za dużo siebie w to daję, a nic to nie daje komuś. Tylko jestem. Smutno mi, bo nic nie mogę, bo jedyne do czego się nadaję to chyba wkuwanie i dawanie fizycznej przyjemności. I co to ma być za bycie. Jak bezsilność, może źle powiedziane, ale przecież nie rozumiem. Nie wiem jak to jest, nic nie wiem i nic nie pomogę. Znaj swoje miejsce i siedź tam. Nie nadajesz się na przyjaciela, nie można nawet się wygadać tobie. Nie wiesz co to znaczy, życie z problemami. Udajesz, chciałabyś rozumieć to, być taka, pomóc, ale tu nie ma empatii, chociaż może ci się tak wydaje. Chociaż tak bardzo chcesz, nic nie możesz.
Bo nie jesteś tym kto mógłby, to nie twoje miejsce.
I'm so imperfect it fuckin hurts.
Nie nadaję się na tego kim chciałabym być, a nie chcę być tym na kogo się nadaję. I tak trwam - w zawieszeniu między marzeniami a rzeczywistością, w swoich urojeniach, myślach oderwanych, nie z tego świata, nieprzydatnych. W głębokim, ciemnym wnętrzu, pragnieniu bycia kimś kim nie jestem, pragnieniu dorównania niedobremu ideałowi. Nie zrozumiesz. Nie jesteś stąd. Na powierzchni - udawanie, jest ok, a w środku - tak odmiennie od tego jak jest. Kto to zrozumie? Po co? Po co myślisz i to robisz? Czemu nie przyjmiesz innych zasad? Bo coś w środku jest silniejsze, i nie potrafi się zmienić, jakaś część mnie. A może to nie część mnie? Skoro nie myśli o mnie? Skoro przewraca wszystko czym jestem? Więc może nie jestem tym kim powinnam być? Może tamta część jest jedyną szczerą częścią mnie? Może mnie definiuje jako jedyną taką osobę na świecie? To by znaczyło że to wszystko pomyłka... że jestem kim innym, i nic nie pasuje, i dlatego jest niepoukładane. Ale ja nie wiem czego chce tamta część. Co mam zrobić żebym była spójna. Wszyscy naokoło mówią co innego, to nie będzie dla ciebie dobre, powinnaś to i tamto. A oni przecież mnie nie znają. To są utarte schematy. A ja nie wiem czego chcę, tylko tarcia i sprzeczności, w kółko i w kółko.
Tyle rzeczy chcę. Pomóc? Myślę że tak, pomóc. Ale - może to jak w tej książce, może ja potrzebuję czuć się potrzebna, a nikt tak naprawdę nie chce mnie ani nic ode mnie. I czuję się bezsilna na własne życzenie. Nie umiem mądrze i ładnie mówić, nie znam się na pocieszaniu, na wspieraniu, mogę być tylko sobą, a chciałabym coś zrobić. Cokolwiek, chociaż coś małego. A mogę tylko posmarować chleb.
I dzieją się te rzeczy które ci pokazują że jesteś gówno warta.
I myślisz że nadajesz się tylko do książek i do seksu.
I może masz skręconą samoocenę.
Więc dlaczego moje wnętrze mija się z rzeczywistością? Co z tego że ci serce bardziej biło jak słyszałaś tę gitarę i widziałaś to, co z tego że nie budzisz się sama, że może i masz IQ 132. Co z tego, skoro ciągle czujesz ze coś jest nie tak, że większość jest nie tak. Czego brakuje w mojej układance? Bo to już nie tylko pewności siebie. Coś podstawowego mi umyka.
"...gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd." Coma. Niczego nie będzie żal. A mi jest, jest... Ciągle coś jest nie na swoim miejscu. Jak ja mam choćby dowiedzieć się co to? No jak?! Nie znam siebie, muszę siebie odkryć, wtedy będę wiedziała.