Archiwum 13 maja 2008


maj 13 2008 chciałam
Komentarze: 0

Siedzę przy biurku i słucham Kultu. Pojutrze czeka mnie ciężkie semestralne zaliczenie z fizjologii, i zamiast się uczyć to piszę. Ha. Uwielbiam tę muzykę, znaczy coś więcej niż muzyka. Dźwięki wywołują ze środka coś więcej, coś czego do końca nie znam jeszcze w sobie. Byłam na koncercie - chciało mi się płakać, nie ze smutku, nie ze złości, nie ze szczęścia, nie wiem kompletnie czemu ale stojąc tam w tłumie krzyczących, skaczących ludzi, coś w środku pękało i drżało, chciałam zamknąć oczy i słuchać całym ciałem, otworzyć oczy i widzieć każdy szczegół, pamiętać zapach wilgotnej ziemi, czuć tych co skaczą koło mnie, co krzyczą, pchają się naprzód, czuć ten koncert cała, pamiętać cała, te fale dźwięku gdzieś w brzuchu, hałas, zapadającą ciemność, światło reflektorów, głos, te trąbki. Poczuć się jak rockowa dziewczyna, jakbym miała czarne spodnie, dredy albo krótkie włosy, ciemno umalowane oczy i miała głęboko cały świat, poczuć się jak ten chłopak w czarnej koszulce Pidżamy Porno, poczuć że to też mój świat, że jestem elementem tej układanki.

Chciałam zmienić mój świat i to co myślę, zamienić na gitary i trąbki, na dźwięki muzyki, na czarną koszulkę, na pogo, na inność, na nie-spokój, bycie wbrew swojej słabości.

Ale wróciłam, siedzę przy biurku i uczę się.

framboise : :
maj 13 2008 czy są?
Komentarze: 0

Siedzę cały dzień nad fizjologią, aż głowa odpada... Chwila relaksu, chwila przyjemności... i znowu myślę że tak nie powinno być. Ale to jest to uczucie, kiedy robi się coś chociaż doskonale się wie że się nie powinno tego robić... bo to niezgodne ze zdrowym rozsądkiem, z zasadami, z przyjętymi normami... Może zgodne z jakimś światopoglądem który sama nie wiem czy akceptuję... a jednak to robię, tonę, chociaż umiem pływać, spadam, chociaż była lina ratunkowa... Brnę, ciągle i z premedytacją.

 

Wydawało mi się że mam przyjaciół, takich naprawdę. A teraz nie wiem, i nie wiem czy to przeze mnie, co się stało. Może to ta chęć bycia kimś niezwykłym dla kogoś. Za mało czas im, za dużo na udowadnianie sobie czegoś... nawet nie wiem czego. Teraz jest dziwnie, inaczej, nie chcę mówić do końca, chyba nie chcę być wysłuchana, chcę zatrzymać w środku problemy i wątpliwości.

Z drugiej strony, są też ludzie dla których wiem że nie liczę się jako ktoś ważny. Nie szanują do końca mnie i tego co robię, tego jaka jestem. Nie przejmują się czy to co powiedzą nie sprawi mi przykrości, czy może powinni pewne rzeczy zatrzymać dla siebie.

To wszystko mnie podświadomie uczy żeby nie liczyć na nikogo, nie otwierać się. Mieć rezerwę. Jeszcze z pół roku temu myślałam że trzeba się w życiu oddawać wszystkiemu całym sobą. Teraz chyba stać mnie na to tylko w stosunku do moich studiów, do ludzi nie - nie potrafię. Zawsze coś nie wyjdzie. Być może to moja wina, może ja nie potrafię być fair, mimo że naprawdę chcę. Nie zrobiłam nigdy nic złośliwie, nie powiedziałam złego słowa, a mimo to wyszło źle. Nie umiem o tym porozmawiać, a wiem dobrze że jest źle. I najgorsze jest chyba to że nie chcę tego zmienić, że uważam że nie warto. A chyba zawsze warto.

framboise : :