Archiwum 02 maja 2008


maj 02 2008 Cena zwycięstwa
Komentarze: 0

W pewnej chwili życia zaczyna się nagle wydawać że ma się ileś dróg i żadna nie wydaje się dość dobra. Każdej czegoś brakuje. Każda decyzja powoduje że coś się traci, ma się ciągle ochotę na więcej, taka zachłanność. I nigdy nic do końca nie pasuje. I w końcu taka mała paranoja - jest się ciągle niezadowolonym, zamiast skupić się na tych pozytywach wyborów. Ale nie o to mi dzisiaj chodzi.

 

Dzisiaj ja myślę nad wyborami. Co prawda wiem który jest dobry, mam po prostu ułatwione zadanie (uff...). Ale sam fakt dość daje mi do myślenia. Więc - wiem że na dużo mnie stać i dużo mogłabym osiągnąć, więcej niż inni, ponad przeciętność. Ale to kosztowałoby dużo (no może względnie dużo) pracy. Z drugiej strony - mam przyjemność. Miłe chwile, poczucie bycia fajnym, a jakże, dowartościowanie zakompleksionego ego. Ale to ulotne. To się skończy, potrwa do czerwca, może następny rok, a potem zostanę sama z sobą i koniec. Ciągnie mnie cholernie do tej drugiej opcji, choć wiem że to nie dla mnie. Czuję że gdzieś tam na dnie podświadomości, nieraz nawet tak na serio, jest taka malutka nadzieja... a może on się zakocha, może zmieni zdanie, może się zmieni... Ale rozsądek mówi - nie. Po pierwsze: nic się nie zmieni, będziesz dla niego dodatkiem, tak jak jesteś. Po drugie - nie chcesz się angażować, to nie jest dobre.  

Tyle że ja mam to coś w sobie... Tę potrzebę bycia dla kogoś. Nie zmieni tego nawet podziw, nawet średnia 5,0.

Ale nie mogę być dla niego.  

framboise : :